Menu ☰

28.10.2010

Dziś mija dokładnie 6 lat od kiedy zostawiłam jesienną Polskę, mieszkanie, pracę, rodzinę, przyjaciół i ruszyłam z pewnym wesołym facetem w niemal roczą podróż po Azji. Tak naprawdę niewiele się znaliśmy, a wyzwanie spędzania ze sobą czasu 24/7 okazało się być zarówno trudnym jak i bardzo znaczącym doświadczeniem dla nas obojga. Doświadczeniem, które zadziałało jak punkt zapalny, ujawniło nasze ciemne strony i uwolniło całą masę gówna, które schowane głęboko za wielkimi, beztroskimi uśmiechami, wypełniało nas od stóp po czubki głów. Ten czas przyniósł dużo bólu i dopiero kilka lat później byłam w stanie zrozumieć, że było to zrządzenie losu, bez którego nie mogliśmy się obejść.

Po pierwsze, musiałam zostać dosłownie wyjęta ze swojego rozpędzonego w biegu do nikąd życia, żeby móc złapać do niego dystans i zrozumieć, że nigdy, przenigdy nie chce wracać do punktu z którego wyruszyłam i do osoby jaką byłam. Po drugie, potrzebowałam solidnego kopa w tyłek by zdobyć się na krok do przodu. Ale zanim go wykonałam, te odkrycia zwaliły mnie z nóg i złamały mi serce. Dotarło to do mnie gdzieś na indonezyjskiej wsi, wywołując dławiącą, pełną słonych łez histerię, pozostawiając odrętwiałą, bez żadnego światełka w tunelu, bez poczucia sensu życia. Tonęłam i sięgnęłam w tej ropaczy dna. Nigdy nie czułam się tak opuszczona, samotna i zdesperowana brakiem celu, brakiem wsparcia, brakiem kogoś kto rozproszyłby te uczucia, porwał mnie w wypełnioną błyszczącymi światłami, pełną śmiechu, hałasu i kolorowych drinków noc. Nie miałam gdzie uciec, schować się przez sobą. To był dokładnie ten moment, kiedy zaczęło się uzdrawienie. Na tym błotnistym dnie udało mi się znaleźć jakiś promyk, który pomógł mi się odbić i ruszyć w długą drogę ku powierzchni. Cała ta drama i ból, jaki z nią przyszedł sprawiły, że coś się ruszyło, wyryte wzorce zaczęły się kawałek po kawałku rozpuszczać pozwalając mi wejrzeć głęboko do środka mojego ja.
Ja i on nie jesteśmy już parą, ale udało nam się zachować przyjaźń i troskę o siebie. Każde z nas podąża teraz inną ścieżką, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że to doświadczenie było niezbędne dla nas obojga. Dziękuje więc Kosmosowi za tego chłopaka i za wyprawę, która stała się naszym udziałem.

Mija 6 lat od kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego kim naprawdę jestem i jak otumaniona dotąd byłam. Jak dławiłam swoją prawdziwą naturę dając się kierować wyłącznie swemu głodnemu uznania i głaskania ego. Jak motałam ją swoimi kompleksami i lękami, pozwalałam ograniczać zasadami wyznaczanymi przez społeczeństwo, w którym dorastałam – potulna, cicha i posłuszna. Wreszcie czuje silniej niż kiedykolwiek, że w środku mnie jest głos, który chce śpiewać z pełną mocą, docierać tą wibracją do najdalszych zakątków duszy! Staram się dyskutować i zaprzyjaźnić z moim ego, które tak łatwo daje się zwieść świecidełkom, wygodom i gadżetom – zabieram mu jednak berło. Poddaję pod wątpliwość wszelkie normy i przepisy, które nie rezonują z moją intuicją.

Przede wszystkim używam tego odzyskanego głosu do rozmowy z Naturą, do nucenia tej samej melodii, dzięki której jesteśmy w stanie się porozumieć, a ja staję się wrażliwa i uważna, na wszystko co ona ma do powiedzenia. Bo nie mam już wątpliwości, że jesteśmy jednością. Ona mnie zrodziła, ona mnie karmi, zasila energią i leczy gdy się do niej o to zwracam. Wiem, że jej mądrość drzemie głęboko wewnątrz mnie. Zawierzam jej wiec siebie, czując spokój i zaufanie i pozwalając by ogromny, tajemniczy Wszechświat był naszym przewodnikiem i opiekunem.

Tagi: , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *