Menu ☰

HALO HALO FILIPINY

Okoliczności, w jakich się znajduję, skłoniły mnie do zagrzebania się, po długiej przerwie, w zdjęcia z Azji. Siędzę w całkowicie zasypanym śniegiem Szczyrku, jest pochmurno, jest zimno i nie widziałam słońca od jakiegoś miesiąca. Wydaje mi się, że odbija się to na moim nastroju i zaczynam sobie przypominać dlaczego nie jestem zimowym stworzeniem, a chęci do życia wlewają się w mój krwioobieg dopiero z nastaniem wiosny.

Tak więc poszukując słońca i opalenizny z rozkoszą zakopałam się w albumy, a tym samym dokopałam się do kilku nowych tematów na bloga. W związku z tym, że ostatnio towarzyszy mi nieustająca chętka na słodycze będzie dziś o słodkościach właśnie.

Halo-halo, Chowking, Daet.

Halo-halo, oprócz tego, że ma fajną nazwę, równie fajnie wyglada i smakuje. Deser przypomina mi trochę wietnamskie che połączone ze zmrożonymi lodami śmietankowymi. W przeźroczystych kubkach znajduje się przede wszystkim kruszony lód i mleko skondesowane (lub w proszku), które powoli rozpuszczają się i mieszają ze sobą. Aby powstał kolorowy mix (w języku Tagalog – halo) Filipińczycy dorzucają tam całą masę składników: słodką czerwoną fasolę, słodką ciecierzycę, cząstki kokosa, kawałeczki jackfruita, karmelizowane plasterki bananów (platanów), pastę z fioletowego słodkiego ziemniaka, pudding przypominający crème brulee, wiórki suszonego ryżu i przeróżne rodzaje żelków. Niektóre wersje wzbogacone są kulką lodów.
Nie trudno się domyślić, że jest to danie sycące i choć jego podstawowym zadaniem jest ochłodzić, a wręcz zamrozić od środka umęczonego upałem człowieka, to planując taki deser możemy spokojnie pominąć obiad.

Właśnie tak postąpiłam pewnego rozgrzanego do granic możliwości dnia, który spędzaliśmy na przylądku Bicol. Konieczność zmusiła nas by opuścić nadmorskie Bagasbas i pojechać metalową, trójkołową puszką do bankomatu w pobliskim miasteczku Daet. Oprócz bankomatu jedyne “atrakcje” tego miasta to lokalna restauracyjka Alvinos Pizza&Grill z pieczonym kurczakiem i niezłą pizzą oraz kilka filipińskich sieciówek fast-foodowych, m.in. Chowking, w którego witrynie kusił mnie taki oto plakat.

Zanim Kuba, który szykował się tego dnia na pizze, umarł z głodu wskoczyłam do klimatyzowanego raju i zamówiłam porcję halo-halo w rozmiarze regular i oddałam się błogiemu ochładzaniu ciała. Porcja, mimo że nie największa jest bardzo sycąca, ponieważ (jak się doczytałam później) Chowking nakłada hojnie wszystkie dodatki do deseru, za co ma wielkiego plusa u filipińczyków. Poza efektem najedzenia wystąpił również efekt bólu gardła oraz zmarzniętych palców. Wszystkie wrażenia za jedyne 65 pesos czyli 5 PLN z małym hakiem.

Powyższe halo-halo wklejam dla porównania, że nie zawsze bywa „na wypasie“. Zamówiłam je któregoś leniwego popołudnia w Bagasbas, kiedy miałam ochotę na coś zimnego, słodkiego i nie będącego ani coca-colą, ani mrożoną kawą z proszku. W małej knajpce, u pana do którego chodziliśmy czasem na śniadania, na mini burgery i kawę 3 w 1 (ulubiona kawa filipińczyków) wypatrzyłam wczesniej karteczkę z róznymi dziwnymi nazwami, a wśród nich właśnie halo-halo.

W tej wyraźnie autorskiej wersji znalazł się kruszony lód w twardej bryle, mleko w proszku, owoce z puszki i zupełnie niespodziewane ziarna zbóż. Niemniej deser był bardzo zimny i słodki, wiec spełnił podstawowe wymogi, jaki mu stawiałam. Kosztował chyba 30 PHP, czyli ok. 2,5 PLN.

Przy okazji filipińskiego halo-halo warto wspomnieć o jego malezyjskim odpowiedniku – ais kacang, w skrócie ABC. Kiedyś był to kruszony lód ze słodką fasolą i to dokładnie oznacza jego nazwa. Obecnie jest to wielosmakowy i wielokolorowy deser, z różnymi dodatkami, bardzo podobnymi do tych z halo-halo. Nowością są tu żelki z aloe vera, kukurydza i przeróżne polewy jak np. płynna czekolada. Efekt zadowolenia ten sam.

Ais kacang zjedzone na Jalan Alor, Kuala Lumpur. Cena to 4,8 RM czyli trochę ponad 5 PLN.

Tagi: , , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *